Pytania, zarzuty i odpowiedzi
Całkowicie brak wam oryginalności. Kopiujecie model działalności OMZRiK. Jak zwykle prawica nie jest w stanie wymyślić nic twórczego.
Prawdą jest, że nasza inicjatywa zrodziła się (w dużym stopniu) jako odpowiedź na politykę prowadzoną przez OMZRiK – oraz inne stowarzyszenia czy portale związane z szeroko pojętą lewicą liberalną (włączając w to środowiska LGBT, inicjatywy feministyczne czy samozwańcze organizacje „antyfaszystowskie”). Nie zmienia to faktu, że powyższy zarzut jest niepoważny. Trudno rościć sobie prawa do tak ogólnego modelu działalności jak monitorowanie życia publicznego pod kątem określonych treści. Nie OMZRiK to wymyślił i nie lewica to wymyśliła. Równie dobrze można by czepiać się tego, że ktoś zakłada partię polityczną (zatem brak mu oryginalności, bo jego przeciwnicy też mają swoje partie), albo uruchamia gazetę (a więc kopiuje pomysł swoich konkurentów). To dziecinna pretensja.
Dobrze, ale skoro jesteście tacy święci, to dlaczego nie zajmujecie się nienawiścią wobec osób LGBT, imigrantów czy ateistów? Interesują was tylko problemy konserwatywno-katolickiej prawicy.
W przeciwieństwie do liberalnej lewicy nie próbujemy udawać, że walczymy całościowo z jakąś mgliście pojętą, ogólnikową „nienawiścią” – niezależnie od jej ukierunkowania i kontekstu. To oczywiście nie znaczy, że popieramy jakąkolwiek autentyczną nienawiść względem wspomnianych wyżej grup (czy np. wobec Żydów, kobiet albo feministek). Po prostu: skoro tych środowisk broni OMZRiK (i wiele podobnych inicjatyw, jak Oko.press), to my będziemy koncentrować się na tych, o których lewica dziwnym trafem zapomina. Tak się składa, że niemal wszystkie przypadki ujawniane i piętnowane przez OMZRiK czy „Gazetę Wyborczą” to przypadki wzięte z prawdziwej lub domniemanej „skrajnej prawicy” (albo przypadki czysto chuligańskie). Tymczasem choćby tylko pobieżna kwerenda profili lewicowych pokazuje ogromną ilość hejtu wymierzonego w prawicę, Kościół, konserwatystów czy narodowców – i tego hejtu administratorzy tych profili albo nie zauważają, albo wręcz sami go napędzają.
Czyli bronicie kiboli, chuliganów, szurów, ogólnie rzecz biorąc – różnej maści nienawistników należących mniej lub bardziej do szeroko pojętej prawicy. Bronicie faszystów, którzy na to nie zasługują.
Nieprawda. Nie jest wcale tak, że bronimy każdego, kto jest atakowany i piętnowany przez OMZRiK, Oko.press czy „KryPol”. Przeciwnie: nie tylko, że z wieloma takimi osobami i ich opiniami nie mamy nic wspólnego, ale nawet zgadzamy się, że co do zasady ich wypowiedzi są błędne czy szkodliwe. Z pewnością dotyczy to tych krewkich internautów, którzy przychylnie piszą o Hitlerze czy nawołują do mordowania imigrantów: a jest faktem, że tacy ludzie w naszym społeczeństwie są obecni. Co więcej, nie bronimy nawet tych wszystkich, którzy używają bardziej stonowanego (a przynajmniej pozbawionego wulgaryzmów) języka – bo niekoniecznie utożsamiamy się z ich konkretnymi przekonaniami.
Zwracamy natomiast uwagę na dwie inne sprawy. Po pierwsze, jeżeli lewica liberalna chce być wiarygodna, jeżeli chce, aby wiarygodnie i uczciwie brzmiały jej słowa o „dialogu”, „tolerancji” i „inności”, to nie powinna dehumanizować swoich adwersarzy, nawet tych, którzy być może sami przekraczają pewne granice. Tymczasem tak właśnie bardzo często postępuje w Polsce strona „postępowa”: uznaje samowolnie, że „nie ma tolerancji dla nietolerancji”, że wolno „dyskryminować dyskryminujących” itd.
Być może pewien były ksiądz z Wrocławia nie zawsze jest wzorem ewangalicznego miłosierdzia – ale czy takim wzorem są ci, którzy określają go uprzedmiatawiającymi określeniami w rodzaju „barachło” i żądają „odizolowania go od społeczeństwa”? Być może młodzi ludzie ze środowisk kibicowskich, bezceremonialnie prezentujący swoje (bardziej chyba kuriozalne niż makabryczne) fantazje na temat przemocy wobec „obcych” nie są szczególnie sympatyczni – ale czy sympatyczni są ci, którzy domagają się „utylizacji”, przymusowego leczenia albo wygnania z kraju owych młodzieńców? Niewykluczone, że znana działaczka pro-life nie jest kryształowym wzorcem delikatności w swoich opiniach, ale czy to usprawiedliwia progresywnie nastawionych internautów, nazywających ją „tym czymś”, imputujących jej „pustogłowie” i domagających się „zamknięcia jej jadaczki” oraz osadzenia w więzieniu „najlepiej bez dostępu do jedzenia”? Można nie przepadać za pewnym lokalnym działaczem partii rządzącej, prowadzącym różne profile na Facebooku, ale czy można nazywać go „drugim Hitlerem”, „śmieciem”, „bydlakiem” i „ulanym ryjem przekupnym” oraz „parszywą gnidą pisowską”?
Po drugie, środowiska lewicowe, o których mówimy, uwielbiają łaczyć w wymyśloną całość osoby i zjawiska, które często więcej dzieli niż łączy, albo których nie łączy zgoła nic. W ten sposób pod pretekstem potępiania pewnych (być może żenujących, zgoda) ekscesów (np. subkulturowych) rytunowo piętnuje się także wszystkich tych, którzy w oczach lewicy jawią się jako „kulturowi konserwatyści”, „fundamentaliści religijni”, „skrajni nacjonaliści” itd. Niewątpliwie to wygodne: budować tę wyobrażoną więź tylko na tym, że dwie zupełnie różne osoby, w różnych kontekstach, w odmiennym stylu, być może używają podobnych słów (jak „rodzina” czy „Polska”). Jest to jednak fałszywa konstrukcja. Każdy odpowiada za swoje czyny, a karykatury poglądów nie są tożsame z nimi samymi. Z tego powodu bronimy oczywiście tych osób i grup (szykanowanych przez portale lewicowe i antyklerykalne), które atakowane są nie tylko, że w sposób wulgarny i nienawistny, ale z gruntu niesłusznie.
Może są atakowane dlatego, że to wszystko tacy sami faszyści, przynajmniej w ostatecznym rozrachunku?
Otóż właśnie nie. Nie godzimy się na to, by z powodu pewnych ekscesów (prawdziwych, wyolbrzymionych i zupełnie zmyślonych) wszyscy ci, którzy nie podzielają narracji liberalnej, czy właściwie – narracji Nowej Lewicy lat 60-tych, lewicy postmodernistycznej i „frankfurckiej”, byli traktowani niczym Żydzi w III Rzeszy: szykanowani towarzysko i zawodowo, spychani do rangi obywateli drugiej kategorii, traktowani jako ofiary „autorytarnego zaburzenia osobowości”, przedstawiani jako niebezpieczni nienawistnicy itd. To prawda, że konserwatywny i chrześcijański ogląd rzeczywistości różni się od liberalnego i lewicowego, ale to nie znaczy, że ten pierwszy ma być traktowany obecnie jako zwyrodnienie: tylko dlatego, że pewni ludzie postanowili zdekonstruować i odrzucić dziedzictwo wcześniejszych stuleci.
Zapamiętaj, proszę:
– wyznawanie religii katolickiej, a nawet przekonanie, że co do zasady katolika wciąż obowiązuje tradycyjne („przedsoborowe”) nauczanie na temat relacji Kościół-Państwo – to nie jest faszyzm, nazizm, rasizm czy antysemityzm;
– bycie pro-life, sprzeciwanie się legalności aborcji czy np. eutanazji albo „małżeństw LGBT” – to nie jest faszyzm, nazizm, rasizm itd.
– przekonanie, że tożsamość narodowa jest ważna (choć może nie najważniejsza), że człowiek ma obowiązki wobec swego narodu, że naród ma prawo mieć własne państwo – to nie jest faszyzm, nazizm itd.
– przekonanie, że tzw. tradycyjne role społeczne są – mimo wszystkich przykrych wynaturzeń, do jakich może dochodzić w praktyce – wciąż lepszym spoiwem społecznym niż propozycje lewicy obyczajowej – to nie jest faszyzm itd.
– przekonanie, że weganizm i „głęboka ekologia”, traktowane jako propozycje światopoglądowe i etyczne, nie są lepsze od tradycyjnej etyki i antropologii chrześcijańskiej, i że nie są czymś, co powinno choćby tylko docelowo i w teorii obowiązywać „kulturalnego człowieka” – to nie jest faszyzm itd.
Można tak długo wymieniać. Gdyby na serio przyjąć, że te wszystkie i powiązane z nimi postawy podpadają pod prawnie zakazany faszyzm czy totalitaryzm – to musielibyśmy konsekwentnie uznać, że niemal cała historia świata to jeden wielki faszyzm. Oczywiście da się przyjąć taki pogląd: ale czy naprawdę jest on sensowny?
Ładnie to wszystko brzmi, gdyby nie fakt, że brak w tym symetrii: geje, lesbijki, liberałowie, ateiści chcą po prostu żyć po swojemu: prywatnie, u siebie, w swojej sypialni; tymczasem księża, narodowcy i konserwatyści chcą swoje poglądy narzucać innym i wchodzą z butami w cudze życie.
„Niby tak, ale motyla noga nie do końca”, jak mawia młodzież. A właściwie: zupełnie nie. To prawda, że np. bycie gejem czy imigrantem nie jest jakąś specyficzną „ideologią” (acz bycie ateistą już chyba tak). Tym niemniej już to, jak osoby tego czy innego rodzaju mają być pozycjonowane w społeczeństwie, jak o ich tożsamości będzie się nauczać w państwowych szkołach, czy i jakie ich inicjatywy społeczne i kulturalne będzie się finansować z budżetu – jest materią światopoglądu.
Niestety, nie da się zbudować państwa, które nie będzie narzucać żadnych wartości, a jedynie gwarantować neutralną platformę do realizowania dowolnych wartości. Państwa, które zadowoli wszystkich. Katalog wartości liberalnych też takiego państwa nie buduje. Zresztą, można podać wiele przykładów: dla kogoś, kto uważa, że ubój zwierząt i jedzenie mięsa to odstręczająca zbrodnia, społeczeństwo dopuszczające dietę mięsną zawsze będzie esencjonalnie niesprawiedliwe: tak samo jak społeczeństwo z legalną aborcją będzie niesprawiedliwe dla zdeklarowanego przeciwnika aborcji. Dla komunisty świat własności prywatnej to krzycząca niesprawiedliwość, dla radykalnego kapitalisty taką niesprawiedliwością jest instytucja podatków. Nigdy nie usatysfakcjonujemy wszystkich. Ale właśnie dlatego, skoro już mamy liberalizm i demokrację, powinniśmy raczej prowadzić debatę o tym, jakie docelowo powinny być fundamenty społeczeństwa, a nie rugować potencjalne rozwiązania konserwatywne pod pretekstem zwalczania „nienawiści”. Nie godzimy się na to, by wartości liberalnej lewicy były zawsze przyjmowane jako „oczywiste”, „domyślne” czy „naukowe”, a np. wartości katolickie jako coś czysto prywatnego, pozbawionego znaczenia w wymiarze publicznym. Jest to stygmatyzacja i brak równości.
Tak czy inaczej, większość z publikowanych przez was materiałów nijak nie podpada pod zarzuty prokuratorskie: co najwyżej to przejawy braku kultury czy zacietrzewienia poszczególnych osób.
Bardzo możliwe: nie upieramy się, że jest inaczej. Tym niemniej normy kultury, zdrowej dyskusji, grzecznego zachowania, to też pewne normy, nawet jeżeli nieformalne i nie zawsze sankcjonowane prawnie. Jeżeli są one poważnie naruszane przez osoby reprezentujące światopogląd mieniący się światopoglądem „tolerancyjnym” i opartym o „dialog” czy „szacunek dla drugiego człowieka”, to tego rodzaju obłudę wypada ujawniać.
W każdym razie wysługujecie się PiS / narodowcom / Jędraszewskiemu / Międlarowi / Rydzykowi / … itd.
Nikomu się nie wysługujemy; w rzeczywistości prezentowany przez nas hejt często dotyczy osób, z którymi wielu redaktorom i czytelnikom wcale nie jest po drodze. Nie wiemy nawet, czy te osoby będą nam wdzięczne; to nie ma znaczenia, bo nie tyle one same nas interesują, ile postawa ich „tolerancyjnych” przeciwników.
Dobrze. Powiedzmy, że mogę was zrozumieć. Ale w gruncie rzeczy jesteście po prostu lustrzanym odbiciem lewicy: tak samo uogólniacie, szafujecie etykietkami, szkalujecie i postrzegacie świat czarno-biało.
Niekoniecznie. Mamy ambicję nie popaść w ten rodzaj zapiekłości, który cechuje wiele inicjatyw ze strony „postępowej”. Być może to samoograniczenie będzie też ograniczeniem naszej potencjalnej przebojowości i skuteczności, ale prawda jest ważniejsza. Lewica lubi szermować terminami takimi jak „faszyzm”, „rasizm” czy „hitleryzm”, przylepiając je bez ładu i składu zarówno (nielicznym) prawdziwym faszystom, jak i np. księżom, narodowcom, fanom Korwin-Mikkego czy zwolennikom partii obecnie rządzącej. My nie mamy zamiaru schodzić do takiego poziomu: wygodne byłoby może pisanie w kółko o „rozjuszonej bolszewii” czy „czerwonej komunie”, ale zdajemy sobie sprawę z tego, że np. ktoś, kto promuje lewicowe rozwiązania gospodarcze nie musi wcale być „komuchem” czy „stalinowcem”; że ktoś, kto uczęszcza na „czarne marsze” czy „marsze LGBT” nie musi być przekonanym „marksistą”, że ktoś, kto angażuje się w kampanie opozycji o tematyce sądowej – nie musi być „ubolem” czy „sędzią z jaruzelskiego nadania”. Rzeczywistość jest bardziej złożona, co nie zmienia faktu, że pewne środowiska i tak dostatecznie same się kompromitują się na tym odcinku, który przedstawiamy.
Co nie zmienia faktu, że napędzacie wojnę polsko-polską.
Nie my ją zaczęliśmy. Owszem, to jest inicjatywa w pewnym sensie reaktywna wobec działań lewicy liberalnej obyczajowo i społecznie. Tym niemniej bardziej niż na piętnowaniu czy tym bardziej karaniu pojedynczych osób (które, zgoda, mogą czasami być po prostu poniesione nerwami czy mieć gorszy dzień) zależy nam na ukazaniu tej rażącej asymetrii i hipokryzji w postępowaniu pewnych środowisk i ich kibiców.
Co właściwie chcecie powiedzieć? Że katoliccy konserwatyści będą niedługo w Polsce mordowani? To śmieszne: na ulicach jest spokojnie.
W internecie niemal każdy jest odważniejszy i bardziej bezceremonialny niż w realnym życiu. A jednak pewne zjawiska budzą uzasadniony lęk, co najmniej zaś – konsternację. Galeria wpisów, które prezentujemy, mówi jedno: jeżeli jesteś konserwatystą, narodowcem, wyborcą PiS czy Konfederacji, a może po prostu apolitycznym katolikiem, poważnie traktującym nauczanie Kościoła (np. o aborcji czy wartościach chrześcijańskich w życiu publicznym) – to tuż obok, być może w pracy, szkole czy poczekalni, są ludzie, którzy kilka chwil temu pisali na forum publicznym, często z troll-kont, ale nieraz pod własnymi nazwiskami, że:
– należysz do „podłego motłochu”,
– masz „zaburzenia zadane ideologią PISdowsko-neofaszystowską z dopełnieniem patriotyzmu, rycerzy i h…j wie czego”,
– twój „faszyzm” zwalcza się „porządnym wp…lem”,
– reprezentujesz „katociemnotę wychowującą kolejne pokolenia przy pomocy bzdur”,
– jesteś członkiem „sekty naziolsko-katolskiej” (czyli „obrzydliwych, pazernych oszustów bazujących na ciemnych masach”),
– zaliczasz się do „bandy ograniczonych matołów, ich czas szybko się skończy” (chodzi o Kościół instytucjonalny),
– „rzygasz własnym jadem”,
– reprezentujesz „dewiację umysłową na najwyższym poziomie”,
– niemniej „dobrze, że chociaż PRL był świeckim państwem, a klechy się nie rządziły, tylko cicho, a jak nie, to potem było jak z popiełuszką”.
Samo w sobie nie jest to tak niezwykłe: szczególny jest fakt, że dzieje się to pod szczytnymi hasłami „dialogu”, „tolerancji”, „postępu”, „humanizmu”, „wolności”, „nowoczesności”, a nade wszystko „zwalczania nienawiści”. Wśród postępowców i liberałów są zatem – trudno powiedzieć na ile liczni, ale na pewno głośni na dość reprezentatywnych i popularnych portalach – ludzie przynajmniej teoretycznie gotowi spychać do getta (jeżeli nie wprost… pozostawmy to domysłom) całe grupy ludzi: tylko za to, że te grupy poważnie traktują swoją wiarę czy poglądy; tylko dlatego, że grupy te rzekomo „spóźniły się na pociąg nowoczesności” i dlatego mają wymrzeć (oby śmiercią naturalną) wraz ze swoimi „zabobonami”. To przykre, ale i wiele mówiące.